Małe Szkodniki
cz.2
- Całą noc dyskutowaliśmy z dyrektorem
rozważając, którzy z Was będą najodpowiedniejsi do tej misji. To zadanie wymaga
od was wyjątkowej sprawności fizycznej, zapewne świetnego władania bronią oraz
umiejętnością logicznego myślenia nawet w najtrudniejszych sytuacjach oraz
strategicznego umysłu. Razem z panem D. doszliśmy do wniosku, iż najlepszym
wyjściem będzie wybranie któregoś z potomków Ateny, a pozostała dwójka musi się
zgłosić. Allyson – Chejron patrzył teraz prosto na nas – to Ciebie wybraliśmy
do tej misji. Postanowiliśmy dać ci możliwość zadecydowania. Zgadzasz się
wyruszyć na przygodę pełną niebezpieczeństw, by ratować Obóz przed inwazją?
Zamiast odpowiedzieć, zaskoczona Ally z otwartą buzią (z której akurat w tym
momencie wypadł kawałek kurczaka z jej sałatki) gapiła się na centaura. Z tą
miną moja przyjaciółka nie wyglądała na córkę Bogini Mądrości, bardziej na
chorego umysłowo śmiertelnika. Z osłupienia wyrwał ją dopiero dźwięk końskiego
kopyta uderzającego o podłoże.
- Chcę, yyy to znaczy jestem gotowa, to znaczy tak! – mamrotała.
- Świetnie – Chejron skierował wzrok najpierw na
mnie, później na pana D., który nadal nieśpiesznie popijał swoją dietetyczną
Colę z miną męczennika. – A teraz czas na kolejnych dwóch uczestników wyprawy.
Kto zgłasza się na ochotnika? – rzucił w przestrzeń. Nastała cisza. Miałem
wrażenie, że powietrze jakby zgęstniało, ale to pewnie przez emocje. Chciałem
pójść na misję z Ally, walczyć w obronie obozu, zostać bohaterem, ale
wiedziałem, że jestem na to zdecydowanie za słaby.
- Ja… Ja chciałbym się zgłosić, proszę pana. –
Ciszę przerwał wysoki, chłopięcy głos. Wszyscy obozowicze zwrócili głowy w
stronę źródła dźwięku. Zgłosił się… Nie, to nie możliwe. Do misji zgłosił się
Peter, chłopak od Hefajstosa, który chwilę wcześniej tak rozzłościł pana D.
- Nie uważasz, że jesteś za sła…, to znaczy nieodpowiedni i za młody do tej
misji, chłopcze? – Chejron taksował go wzrokiem.
- Nie wiem, proszę pana. Ale bardzo chciałbym się wykazać – odpowiedział
niepewnie chłopak. Dzieci Aresa wybuchły śmiechem, ale czując na sobie wzrok
pana D. natychmiast ucichły. Zastanawiałem się, dlaczego naśmiewali się z
Petera, zamiast sami się zgłosić. Tacy „odważni”.
- Proszę dać mi szansę, ja, ja na pewno sobie poradzę, potrafię walczyć –
wyrzucał z siebie błagalnym głosem chłopiec. – I Ally mnie lubi – dokończył.
Spojrzałem na Allyson. Na jej twarzy widniało takie samo zdziwienie jak na
twarzach innych półbogów.
- Pozwól mu, proszę – zwróciła się do
Chejrona moja przyjaciółka. – Zawsze przyda się ktoś, kto na poczekaniu potrafi
zbudować zabójczą broń z kawałka puszki i sznurówki.
Centaur uśmiechnął się, ale nadal nie wyglądał na przekonanego.
Podszedł do Pana D.,
szepnął mu coś, po czym wrócił na swoje stanowisko i ogłosił.
- Peterze! Nie jesteśmy pewni czy powinieneś
wyruszyć na tę misję, dlatego zaraz po wybraniu kolejnego kandydata na misję
sprawdzimy Cię. – Na twarzy Petera malowało się przerażenie. Peter jest dość
nieśmiałym chłopcem. Właściwie poza tym, że zawsze poprawia pana D., gdy ten
przekręca jakieś imię, to w ogóle się nie odzywa. Jest z rodzaju tych, co zna
wszystkich, ale go nie zna prawie nikt. Dlatego każdy obozowicz zdziwił się,
gdy ten zgłosił się do misji. Peter jest chudy i niski, przez co niepozorny.
Jego zielone oczy przywodzą na myśl glony podpływające na brzeg morza latem –
ale to chyba moje skojarzenia z racji tego, że moim ojcem jest Posejdon. Ma
naturalnie rude włosy, koloru płomienia, dziecięce rysy twarzy, lekko odstające
uszy.
- Matt? Co się dzieje? – Głos Ally wyrwał mnie z
zamyślenia – Wyglądasz jakbyś się zakochał w tym chłopcu od Hefajstosa.
- CO?! Zgłupiałaś? - Czułem, że się czerwienię. Już miałem coś odpowiedzieć,
gdy nagle zauważyłem coś, co z bardzo szybko zbliżało się do Petera. Minotaur. Skąd
tu to stworzenie? Co jeszcze dziwniejsze – stwór nie niszczył nic na swojej
drodze, lecz biegł wprost na chłopca. Peter ku memu zdziwieniu nie spanikował,
lecz zachował trzeźwość umysłu. Wszyscy czmychali na boki z dala od Minotaura. Jeden
chłopak (syn Apolla) rzucił w niego widelcem, lecz zwierz nawet nie zwrócił na
to uwagi. Peter zaś przewrócił swój stół tak, aby ten przyjął na siebie
pierwsze uderzenie rogów bestii, wziął stołek, na którym siedział, oderwał dwie
nóżki, ustawiając je w dłoniach jak dwa miecze. Głupi. Przecież Minotaura
pokonać można tylko niebiańskim spiżem. Gdy tak stałem i gapiłem się z otwartą
buzią na chłopaka, Ally pobiegła w stronę domków. Uciekła? Przecież to nie w
jej stylu. Po chwili zobaczyłem ją biegnącą ze sztyletem w jednej ręce i
trójzębem w drugiej. To nie był zwykły trójząb. To był Mój Trójząb, dar od
Ojca. Dostałem go w chwili uznania mnie jako swoje dziecko przez Posejdona.
Broń po prostu wyskoczyła z jeziora wprost do mych dłoni. To samo uczyniła
teraz. Gdy Ally była jakieś 20 metrów ode mnie, broń po prostu wyfrunęła z jej
dłoni i usadowiła się w mojej. Bez zastanowienia ruszyłem na pomoc Peterowi.
Kolejne zaskoczenie – Ally nie biegła za mną, tylko rzuciła swoim sztyletem
prosto w bestię. Przecież to bez sensu. Minotaury są na to za szybkie i
sprytne. Gdy lecąca broń była już jakieś trzy metry od głowy potwora, spotkało
mnie kolejne zaskoczenie. Potwór obrócił rogi by odbić sztylet, lecz nie
zdążył, bo Peter niespodziewanie wyciągnął rękę i złapał narzędzie w powietrzu,
czym zdezorientował przeciwnika. Ale jak już mówiłem – Minotaury nie są głupie.
Peter nie zdążył nawet przygotować ręki do uderzenia, bo zwierz wytrącił mu
sztylet z ręki. Wszystko działo się w ułamku sekundy. Dobiegając do walczących
spojrzałem na chwilę w bok, w stronę Chejrona. Czy on się uśmiechał? Tak,
zdecydowanie. Nagle jego wyraz twarzy z zadowolonej zmienił się w zaskoczoną. Od
strony drzew, gdzie kiedyś Thalia żyła jako sosna, nadbiegały kolejne dwa
Minotaury i jeden piekielny ogar. Wszyscy usłyszeliśmy ryk. Peter
zdezorientowany spojrzał w stronę źródła dźwięku. Ta chwila wystarczyła.
Minotaur ustawił rogi wprost na serce chłopaka i nagle… Zniknął. Nie rozumiem.
Wydarzyło się coś bardzo dziwnego, ale zauważyłem to tylko ja i Peter, bo
reszta zajmowała się już nadciągającym z lasu zagrożeniem. Nikt oprócz mnie i
przed chwilą walczącego syna Hefajstosa nie miał broni. Ruszyliśmy pomóc
reszcie herosów. Mój trójząb dziwnie zawibrował, co zdarzyło mi się już trzeci
raz. Nie wiedziałem, co to oznacza, ale pierwsze dwa razy zdarzyło się to, gdy
miało się stać coś nieoczekiwanego. Biegliśmy tak z Peterem ramię w ramię, on
na nadbiegającego Minotaura, ja na piekielnego ogara. Rzuciłem Moim Trójzębem,
dokładnie w tej samej chwili, w której Peter rzucił sztyletem. Nie rozumiem
tego chłopaka. Mój Trójząb do mnie wróci, ale sztylet Ally tak nie działa. Gdy
nasze bronie dosięgły celów, stało się coś nieoczekiwanego. Wszystkie trzy
potwory rozpadły się najpierw na pół, później na mniejsze kawałki. GREMLIŃCE! Nie
wiedziałem, że potrafią zmieniać się w inne potwory, ale gdy Minotaury i ogar
skończyły się rozpadać, w każdą stronę rozbiegły się chyba cztery tuziny
Gremlińców.
- To podstęp! – Usłyszałem krzyk Ally. – Te małe gnidy chciały nas wykurzyć z
obozu. I to w tak bezczelny sposób! ZABIJĘ każdego z tych małych gnojków, który
się do mnie zbliży. KAŻDEGO! – darła się. Spojrzałem na Chejrona. Na jego
twarzy widać było to samo zdenerwowanie, które można było usłyszeć w głosie
Allyson. Cóż, nie dziwię się. Nadal nie rozumiem jednej rzeczy. Co stało się z
Minotaurem, który zaatakował Petera? Co to miało znaczyć? Dlaczego Chejron się
uśmiechał?
- No już Herosi. Już po wszystkim, wróćcie na
swoje miejsca, przywróćcie temu miejscu względny porządek. – odezwał się
Chejron – Musimy wam coś ogłosić – dodał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz