Komentujcie!

Komentujcie!

piątek, 16 maja 2014

   Małe Szkodniki cz.2

 - Całą noc dyskutowaliśmy z dyrektorem rozważając, którzy z Was będą najodpowiedniejsi do tej misji. To zadanie wymaga od was wyjątkowej sprawności fizycznej, zapewne świetnego władania bronią oraz umiejętnością logicznego myślenia nawet w najtrudniejszych sytuacjach oraz strategicznego umysłu. Razem z panem D. doszliśmy do wniosku, iż najlepszym wyjściem będzie wybranie któregoś z potomków Ateny, a pozostała dwójka musi się zgłosić. Allyson – Chejron patrzył teraz prosto na nas – to Ciebie wybraliśmy do tej misji. Postanowiliśmy dać ci możliwość zadecydowania. Zgadzasz się wyruszyć na przygodę pełną niebezpieczeństw, by ratować Obóz przed inwazją?
Zamiast odpowiedzieć, zaskoczona Ally z otwartą buzią (z której akurat w tym momencie wypadł kawałek kurczaka z jej sałatki) gapiła się na centaura. Z tą miną moja przyjaciółka nie wyglądała na córkę Bogini Mądrości, bardziej na chorego umysłowo śmiertelnika. Z osłupienia wyrwał ją dopiero dźwięk końskiego kopyta uderzającego o podłoże.
- Chcę, yyy to znaczy jestem gotowa, to znaczy tak! – mamrotała.
- Świetnie – Chejron skierował wzrok najpierw na mnie, później na pana D., który nadal nieśpiesznie popijał swoją dietetyczną Colę z miną męczennika. – A teraz czas na kolejnych dwóch uczestników wyprawy. Kto zgłasza się na ochotnika? – rzucił w przestrzeń. Nastała cisza. Miałem wrażenie, że powietrze jakby zgęstniało, ale to pewnie przez emocje. Chciałem pójść na misję z Ally, walczyć w obronie obozu, zostać bohaterem, ale wiedziałem, że jestem na to zdecydowanie za słaby.

- Ja… Ja chciałbym się zgłosić, proszę pana. – Ciszę przerwał wysoki, chłopięcy głos. Wszyscy obozowicze zwrócili głowy w stronę źródła dźwięku. Zgłosił się… Nie, to nie możliwe. Do misji zgłosił się Peter, chłopak od Hefajstosa, który chwilę wcześniej tak rozzłościł pana D.  
- Nie uważasz, że jesteś za sła…, to znaczy nieodpowiedni i za młody do tej misji, chłopcze? – Chejron taksował go wzrokiem.
- Nie wiem, proszę pana. Ale bardzo chciałbym się wykazać – odpowiedział niepewnie chłopak. Dzieci Aresa wybuchły śmiechem, ale czując na sobie wzrok pana D. natychmiast ucichły. Zastanawiałem się, dlaczego naśmiewali się z Petera, zamiast sami się zgłosić. Tacy „odważni”.
- Proszę dać mi szansę, ja, ja na pewno sobie poradzę, potrafię walczyć – wyrzucał z siebie błagalnym głosem chłopiec. – I Ally mnie lubi – dokończył. Spojrzałem na Allyson. Na jej twarzy widniało takie samo zdziwienie jak na twarzach innych półbogów.

 - Pozwól mu, proszę – zwróciła się do Chejrona moja przyjaciółka. – Zawsze przyda się ktoś, kto na poczekaniu potrafi zbudować zabójczą broń z kawałka puszki i sznurówki.
Centaur uśmiechnął się,  ale nadal nie wyglądał na przekonanego. Podszedł do Pana D., szepnął mu coś, po czym wrócił na swoje stanowisko i ogłosił.
- Peterze! Nie jesteśmy pewni czy powinieneś wyruszyć na tę misję, dlatego zaraz po wybraniu kolejnego kandydata na misję sprawdzimy Cię. – Na twarzy Petera malowało się przerażenie. Peter jest dość nieśmiałym chłopcem. Właściwie poza tym, że zawsze poprawia pana D., gdy ten przekręca jakieś imię, to w ogóle się nie odzywa. Jest z rodzaju tych, co zna wszystkich, ale go nie zna prawie nikt. Dlatego każdy obozowicz zdziwił się, gdy ten zgłosił się do misji. Peter jest chudy i niski, przez co niepozorny. Jego zielone oczy przywodzą na myśl glony podpływające na brzeg morza latem – ale to chyba moje skojarzenia z racji tego, że moim ojcem jest Posejdon. Ma naturalnie rude włosy, koloru płomienia, dziecięce rysy twarzy, lekko odstające uszy.

- Matt? Co się dzieje? – Głos Ally wyrwał mnie z zamyślenia – Wyglądasz jakbyś się zakochał w tym chłopcu od Hefajstosa. 
- CO?! Zgłupiałaś? - Czułem, że się czerwienię. Już miałem coś odpowiedzieć, gdy nagle zauważyłem coś, co z bardzo szybko zbliżało się do Petera. Minotaur. Skąd tu to stworzenie? Co jeszcze dziwniejsze – stwór nie niszczył nic na swojej drodze, lecz biegł wprost na chłopca. Peter ku memu zdziwieniu nie spanikował, lecz zachował trzeźwość umysłu. Wszyscy czmychali na boki z dala od Minotaura. Jeden chłopak (syn Apolla) rzucił w niego widelcem, lecz zwierz nawet nie zwrócił na to uwagi. Peter zaś przewrócił swój stół tak, aby ten przyjął na siebie pierwsze uderzenie rogów bestii, wziął stołek, na którym siedział, oderwał dwie nóżki, ustawiając je w dłoniach jak dwa miecze. Głupi. Przecież Minotaura pokonać można tylko niebiańskim spiżem. Gdy tak stałem i gapiłem się z otwartą buzią na chłopaka, Ally pobiegła w stronę domków. Uciekła? Przecież to nie w jej stylu. Po chwili zobaczyłem ją biegnącą ze sztyletem w jednej ręce i trójzębem w drugiej. To nie był zwykły trójząb. To był Mój Trójząb, dar od Ojca. Dostałem go w chwili uznania mnie jako swoje dziecko przez Posejdona. Broń po prostu wyskoczyła z jeziora wprost do mych dłoni. To samo uczyniła teraz. Gdy Ally była jakieś 20 metrów ode mnie, broń po prostu wyfrunęła z jej dłoni i usadowiła się w mojej. Bez zastanowienia ruszyłem na pomoc Peterowi. Kolejne zaskoczenie – Ally nie biegła za mną, tylko rzuciła swoim sztyletem prosto w bestię. Przecież to bez sensu. Minotaury są na to za szybkie i sprytne. Gdy lecąca broń była już jakieś trzy metry od głowy potwora, spotkało mnie kolejne zaskoczenie. Potwór obrócił rogi by odbić sztylet, lecz nie zdążył, bo Peter niespodziewanie wyciągnął rękę i złapał narzędzie w powietrzu, czym zdezorientował przeciwnika. Ale jak już mówiłem – Minotaury nie są głupie. Peter nie zdążył nawet przygotować ręki do uderzenia, bo zwierz wytrącił mu sztylet z ręki. Wszystko działo się w ułamku sekundy. Dobiegając do walczących spojrzałem na chwilę w bok, w stronę Chejrona. Czy on się uśmiechał? Tak, zdecydowanie. Nagle jego wyraz twarzy z zadowolonej zmienił się w zaskoczoną. Od strony drzew, gdzie kiedyś Thalia żyła jako sosna, nadbiegały kolejne dwa Minotaury i jeden piekielny ogar. Wszyscy usłyszeliśmy ryk. Peter zdezorientowany spojrzał w stronę źródła dźwięku. Ta chwila wystarczyła. Minotaur ustawił rogi wprost na serce chłopaka i nagle… Zniknął. Nie rozumiem. Wydarzyło się coś bardzo dziwnego, ale zauważyłem to tylko ja i Peter, bo reszta zajmowała się już nadciągającym z lasu zagrożeniem. Nikt oprócz mnie i przed chwilą walczącego syna Hefajstosa nie miał broni. Ruszyliśmy pomóc reszcie herosów. Mój trójząb dziwnie zawibrował, co zdarzyło mi się już trzeci raz. Nie wiedziałem, co to oznacza, ale pierwsze dwa razy zdarzyło się to, gdy miało się stać coś nieoczekiwanego. Biegliśmy tak z Peterem ramię w ramię, on na nadbiegającego Minotaura, ja na piekielnego ogara. Rzuciłem Moim Trójzębem, dokładnie w tej samej chwili, w której Peter rzucił sztyletem. Nie rozumiem tego chłopaka. Mój Trójząb do mnie wróci, ale sztylet Ally tak nie działa. Gdy nasze bronie dosięgły celów, stało się coś nieoczekiwanego. Wszystkie trzy potwory rozpadły się najpierw na pół, później na mniejsze kawałki. GREMLIŃCE! Nie wiedziałem, że potrafią zmieniać się w inne potwory, ale gdy Minotaury i ogar skończyły się rozpadać, w każdą stronę rozbiegły się chyba cztery tuziny Gremlińców.
- To podstęp! – Usłyszałem krzyk Ally. – Te małe gnidy chciały nas wykurzyć z obozu. I to w tak bezczelny sposób! ZABIJĘ każdego z tych małych gnojków, który się do mnie zbliży. KAŻDEGO! – darła się. Spojrzałem na Chejrona. Na jego twarzy widać było to samo zdenerwowanie, które można było usłyszeć w głosie Allyson. Cóż, nie dziwię się. Nadal nie rozumiem jednej rzeczy. Co stało się z Minotaurem, który zaatakował Petera? Co to miało znaczyć? Dlaczego Chejron się uśmiechał?
- No już Herosi. Już po wszystkim, wróćcie na swoje miejsca, przywróćcie temu miejscu względny porządek. – odezwał się Chejron – Musimy wam coś ogłosić – dodał.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz